WSZYSTKO MAMY
Zbliża się zima. Czas trudny dla osób, które nie mają szczęścia zamieszkiwać ciepłych i bezpiecznych domów. Koleżanka rozpoczęła ostatnio akcję zawożenia zbędnych ubrań do schronisk. Spytała mnie o dwóch ludzi, których jakiś czas temu odwiedzałam. Widziała kiedyś kilka kadrów i chciała bym udostępniła właśnie teraz opowieść o nich.
Dziś zaczełam szukać na blogu tej opowieści i jej nie znalazłam. Byłam przekonana, że dzieliłam się nią z Wami, a pokazałam zaledwie z 2 kadry kiedyś. Wierzę, że wszystko dzieje się w najodpowiedniejszym czasie, ale bardzo trudno było mi dziś złożyć opowieść o ludziach, z których jeden już nie żyje…
Wybrałam się kiedyś na krótki noworoczny spacer z aparatem, bardzo blisko domu. Spotkałam się z końmi i już miałam wracać, gdy wzrok mój zatrzymał się na powiewającej na wietrze polskiej fladze…
Podeszłam bliżej obserwując gołębie, kota bawiącego się z psem i tę flagę co tak dumnie powiewała, aż wyszedł mi na powitanie pan Janek. Od 1971 roku żyje w tym miejscu. Kiedyś miał tutaj duże gospodarstwo z krowami, końmi, traktorem i ludźmi do pomocy. Dziś żyje inaczej, ale jak twierdził z radością – „niczego nam nie brakuje, wszystko mamy”. Wraz z kolegą Romanem hodują kury i króliki. Jeżdżą na rowerach do pobliskich Biedronek gdzie znajdują jedzenie z kończącym się terminem ważności. Dwa dni temu przywieźli aż 20 chlebów. Jedzą i oni, i gołębie, które u nich mieszkają. Spytałam o alkohol. Jest drogi, szkoda im pieniędzy. Choć jedno piwko wieczorem, podgrzane z cukrem, bardzo lubią. Czasem wspiera ich gdyński MOPS, czasem dostaną rybę od żyjących obok rybaków. Spytałam czy nie mają problemów z sąsiadami, widząc spory nieład na posesji. Usłyszałam „Nie, mówimy sobie dzień dobry. Życie jest za krótkie by się z kimś kłócić. Nie mam żadnych wrogów”. Janek opowiadał jeszcze o bardziej osobistych sprawach, jakbyśmy znali się długo. Za każdym razem patrząc na mnie dużymi niebieskimi oczyma. Zaprosił mnie bym odwiedziła ich jeszcze, byśmy porozmawiali.. Tak jakby już dobrze znał wartość szczerych rozmów z ludźmi.
I odwiedziłam ich kilka razy, rozmawiając, podpatrując przez obiektyw, kupując jajka od ich kur. Zawsze cieszyli się z moich odwiedzin. Poznałam też historię Romka, który wraz z rozstaniem z żoną stracił dom. Ożywiał się gdy wracał do wspomnień z młodości, pokazywał fotografie, opowiadał o pracy stolarza w teatrze. Oboje z uśmiechem na twarzy pokazywali jak sobie dobrze radzą dziś…
Ale ich codzienność musiała być zdecydowanie trudniejsza, skoro niedawno Romek został znaleziony nieprzytomny, wyziębiony na ulicy. Nie udało się go odratować..
Dużo refleksji budzą we mnie te spotkania… Zobaczyłam ludzi, którzy bardzo chcieli przekonać mnie jak dobrze dostosowali się do nowych warunków życia. Dostrzegłam dużą współpracę w codziennych obowiązkach, świeże jajka, znaczne ilości jedzenia które udawało im się zdobyć w czasach nadmiernego konsumcjonizmu, którym dzielili się z kochającymi ich z wzajemnością zwierzętami. Ale czułam, że w tych ludziach, głeboko, rozgrywał się ich osobisty dramat. Tak jak w wielu innych, którzy nagle, pewnego dnia znajdują się na ulicy.
Obyśmy umieli doceniać to co mamy i z uważnością widzieli tych, którym jest trudno. Tych, którym możemy zdążyć pomóc.
Zbliżająca się zima, może być okazją by przejrzeć szafy i podzielić się tym, co może kogoś ochronić chociaż przed zimnem..